Wyskoczyła za próg i zbiegła po schodkach, próbując się
uspokoić. Sebastian ruszył za nią. Zdawało się, że szedł wolno, ale bez trudu się z nią zrównał. – Idę z tobą – powiedział. Zatrzymała się i stanęła twarzą do niego. Po zachodniej stronie nieba gromadziły się ciemne chmury. W powietrzu zbierała się wilgoć. – Chcesz ze mną iść tylko dlatego, bo wolisz, żebym nigdzie się nie ruszała bez obstawy. W gruncie rzeczy jesteś samotnikiem. – Przechyliła głowę i obrzuciła go długim, przenikliwym spojrzeniem. – Łatwiej było mnie kochać z daleka. Bez ostrzeżenia pocałował ją mocno, a potem powiedział z uśmiechem: – W ogóle nie jest łatwo cię kochać. – Sebastian... – Później. Teraz chodźmy. Nie mogę uwierzyć, że Gruby Larry z dziewiątej klasy jest szefem posterunku policji. Barbara wsunęła się ukradkiem przez tylne drzwi do stodoły Lucy. Minęła czółna, kajaki, kamizelki ratunkowe, sprzęt ratowniczy i zatrzymała się przed częścią biurową. Jakie to żałosne, pomyślała. Lucy zamieniła pracę w prestiżowym waszyngtońskim muzeum na tę ruderę. Biurko zrobione było ze starych stajennych drzwi, położonych na koziołkach domowej produkcji. Obok piecyka elektrycznego stał drugi, opalany drewnem, a ściany pokryte były plakatami z krajobrazami Nowej Anglii, wybrzeży Kanady i Kostaryki. Gdyby nie waszyngtońskie koneksje Lucy, jej firma już dawno by upadła. Na biurku znajdowało się plastikowe pudełko pełne zdjęć Madison i J.T. Barbara zauważyła, że nie było fotografii Colina ani Jacka, zupełnie jakby Lucy chciała ich całkiem wymazać ze swojego życia. Przyjechała do Vermontu, by zacząć nowe życie, i rzeczywiście to zrobiła. A teraz zdążyła już owinąć sobie Redwinga dokoła małego palca. Zapewne Rabedeneirę też. Czy żaden z nich nie potrafił jej przejrzeć? Barbara jednak była mądrzejsza od nich. Ludzie byli głupi, a szczególnie mężczyźni. Przekonała się o tym podczas dwudziestu lat pracy w Waszyngtonie. Gdyby tylko Jack wyznał jej miłość, gdyby miał odwagę wypowiedzieć słowa, o których marzyła: ,,Och, Barbaro, przez te wszystkie lata 338czekałem, aż okażesz mi choćby ślad zainteresowania. Nawet gdy Eleanor jeszcze żyła, marzyłem, że kiedyś będziemy razem’’. Oczywiście były to sentymentalne bzdury. W prawdziwym życiu Jack poklepał ją po ramieniu i jak najszybciej się jej pozbył. No cóż, okazał się kolejnym głupim mężczyzną. Dwadzieścia zmarnowanych lat. Pogładziła kolbę rewolweru Smith&Wesson, kaliber 38, który przed laty wykradła ojcu. Było to wtedy, gdy uczył ją i jej siostry strzelać. Do tej pory przeszukiwał dom, zastanawiając się, co mogło się stać z pistoletem. Jej ojciec był prostym, nieokrzesanym mężczyzną. Rewolwer był staroświecki, wręcz śmieszny w czasach półautomatycznych karabinków, ale Barbara dobrała do niego tłumik i wiedziała, że